Nim pojmę, co się dzieje, wywijam orła, jakiego świat nie widział, waląc plecami o bruk. Gwiazd jest jakby więcej, a ja widzę, jak na zwolnionym filmie, cztery puszki złotego denara, które obracają się w powietrzu na podobieństwo odłączonych członów rakiety. Nagle wszystko przyspiesza. Spadają obok mnie, bach, bach, w tym jedna tuż obok głowy. Oddycham ciężko. ściskam telefon. Działa.
Kto pije, ten się nie zabije.