#Niemożliwa sztuka trzeźwości Stworzone przez: Ngoc Tran Kamila Różańska Arina Krushenitskaya Lena Vyalichka [[Rozpocznij]][[Kryśka pojawia się przed szatnią restauracji Lotos odziana w skórzaną kurtkę sięgającą połowy pleców i sukienkę nałożoną na dżinsy. ]]<style> img { max-width:100%; max-height: 100%; } </style> <img src=https://i.imgur.com/YWtsJoE.png> </div> W głębokim dekolcie tańczy wisiorek. [[Przez obręcze kolczyków mógłbym przeciągnąć przedramię do łokcia.]]<style> img { max-width:100%; max-height: 100%; } </style> <img src=https://i.imgur.com/vJJIyk0.png> </div> [[Clip clop]] <style> img { max-width:100%; max-height: 100%; } </style> <img src=https://i.imgur.com/dUo3bbn.png> </div> [[Obcasy jak krowie rogi.]]<style> img { max-width:100%; max-height: 100%; } </style> <img src=https://i.imgur.com/WhemGBJ.png> </div> <style> img { max-width:100%; max-height: 100%; } </style> </div> [[Zrywam się z krzesła. Owiewa mnie zapach piżmowych perfum.]]<style> img { max-width:100%; max-height: 100%; } </style> <img src=https://i.imgur.com/0igGZMs.png> </div> <style> img { max-width:100%; max-height: 100%; } </style> </div> Całuję w rękę. Kryśka muska mój policzek tak, aby nie zostawić szminki. [[Uśmiech strąca puder z kurzych łapek wokół oczu.]]Kryśka przytargała ze sobą wielobarwną parasolkę, chociaż nie pada. Pytam więc o to, a ona odpowiada, że ma dwie parasolki, jedną na słońce, drugą zaś na deszcz. W ten sposób tanimi środkami buduje mur pomiędzy sobą a zjawiskami atmosferycznymi. [[Przyglądam się chwilę i już wiem, czym są esy floresy.]]<style> img { max-width:100%; max-height: 100%; } </style> </div> Parasolkę zdobi Pocałunek Klimta. Pytam się Kryśki, czy to pamiątka z czasów studenckich. Głupie dziewuchy często jarają się Klimtem, ale Kryśka chyba nie jest głupia. Mówi, że parasolkę dostała od Kutavaggia na imieniny. Jedyny prezent, jaki kiedykolwiek od niego otrzymała, dodaje bez smutku. <style> img { max-width:100%; max-height: 100%; } </style> </div> [[Zdejmuję jej kurtkę i podaję szatniarce przysypiającej pod kopią plakatu chwalącego plan sześcioletni.]]<style> img { max-width:100%; max-height: 100%; } </style> <img src=https://i.imgur.com/UatuvoS.png> </div> Chłopy w białych koszulach walą wódę i zagryzają tatarem, za to jedyna kelnerka nie ma nawet fartuszka, tylko szarą bluzkę z rozcięciem powyżej piersi.[[ Szmal zgarnia do torebki, którą ma przepasane suche biodra.]]Kryśka mimo swoich lat wygląda jak królowa i nawet próbuje udawać, że podoba jej się w Lotosie. Wodzi wzrokiem po białych zasłonach sięgających ziemi, po zdjęciach ze starych imprez sylwestrowych, by zatrzymać spojrzenie na dalekim barze. [[ Znaczy: jest pijąca, co mi dobrze wróży.]]<style> img { max-width:100%; max-height: 100%; } </style> </div> Mówię, że odkąd wyremontowali Mozaikę, Lotos jest ostatnią prawdziwą restauracją w Warszawie, co trochę rozbisurmaniło obsługę. Przychodzili tu Waldorff, Wilhelmi i Lech Falandysz. Gdy Polański jest w Polsce, zawsze wpada do Lotosu. Kryśka wątpi w moje słowa. Jej zdaniem Polański wynajmuje sobie całe piętra w hotelach i ma własnych kucharzy. [[Ciągnąc tę radosną bajerę, opowiadam o swojej wielkiej przyjaźni z Polańskim, którego pewnego wieczoru wyprowadziłem tylnym wyjściem z Kameralnej, ratując przed tłumem rozkochanych małolat, wprost w ramiona małolaty przez niego upatrzonej.]]<style> img { max-width:100%; max-height: 100%; } </style> <img src=https://i.imgur.com/wR6j9Ym.png> </div> <style> img { max-width:100%; max-height: 100%; } </style> </div> Kobiety są różne, lecz łączy je jedno — wszystkie toną w ginie z tonikiem niby szczenięta zawinięte w wór i ciśnięte do rzeki. Chłepczą tę mdłą słodkość, z każdą kolejną szklaneczką śmieją się coraz częściej, wreszcie tak jakoś wpadają w ramiona, no a potem — wiadomo. [[Nigdy nie spotkałem takiej, która by przeszła próbę tego trunku, a już z pewnością nie będzie to Kryśka.]]<style> img { max-width:100%; max-height: 100%; } </style> <img src=https://i.imgur.com/MNafGF3.png> </div> Pozwalam jej mówić. Kobiety ponad wszystko pragną być wysłuchane, bo nikt o zdrowych zmysłach nie ma sił na gadanie o kosmetykach, byłych facetach i durnych koleżankach. [[Kryśka przynajmniej ma gadane. Bez przerwy rechocze.]]Jest scenografką w teatrze i o aktorach ma jak najgorsze zdanie, co dobrze o niej świadczy. Trzyma w domu trzy koty. Czyta książki do świtu i pasjami ogląda te wszystkie amerykańskie seriale, które wymyślono tylko po to, by ludzie nie wychodzili już na ulicę. Raz w miesiącu chodzi potańczyć, ale dziś nie jest ten dzień. [[Kładzie dłoń na stole. Obok pojawia się moja. Zamawiam kolejny gin z tonikiem.]]<style> img { max-width:100%; max-height: 100%; } </style> <img src=https://i.imgur.com/SYezsqx.png> </div> Pstrykam niedopałek. Kryśka swój dusi pod butem. Wracamy. Znów zdejmuję jej kurtkę, znów odsuwam krzesło, ale tym razem siadam tuż obok. Kryśka wypija pół szklanki i mówi, że tacy faceci jak ja — szarmanccy, pewni swego, walący wódę na szklanki — to rzadki cud, diament w koronie stworzenia <style> img { max-width:100%; max-height: 100%; } </style> </div> Rewanżuję się podobnym komplementem i zamykam jej dłoń w swojej. Odpowiada pieszczotą, lecz palce są zimne i spięte, jakby oczekiwały porażenia prądem. Wystarczy spojrzenie w te smutne oczy, abym się upewnił. Przepraszam ją bardzo Siadam z powrotem po drugiej stronie stołu. Kryśka znieruchomiała. Przełykam ślinę i mówię, bardzo powoli, że przyszedłem tutaj tylko po to, by zasięgnąć języka. Po to mi cały cyrk z uwodzeniem. Zgoda, jestem fiutem. Ale porządnym fiutem. Ty, Kryśka, też jesteś w porządku. [[Zaraz zadzwonię po taksówkę, która odwiezie cię do domu.]][[Kryśka opiera się o krzesło i natychmiast przechyla do przodu, splatając dłonie na białym obrusie.]]<style> img { max-width:100%; max-height: 100%; } </style> </div> Planowała mnie uwieść i wydobyć telefon, tylko tego nie zrobi, gdyż wcale jej się nie podobam, choć porządny ze mnie fiut i klawy gość. Nie podobam, bo żaden facet jej się nie podoba. Robi w mniejszościach i jeśli znam jakieś świńskie żarty na ten temat, lepiej, żebym powiedział je teraz. Żaden dowcip nie przychodzi mi do głowy. [[W gruncie rzeczy nie wiem, co powinienem gadać.]]<style> img { max-width:100%; max-height: 100%; } </style> </div> Opowiadam jej o Barytonie i jego lśniącym palcu, o głupich klientach, Karambolu, jego kłopotliwych brzdącach i nieszczęśnikach snujących się po Pradze. Snuję historie z wojska i złotych lat w Kameralnej, kiedy forsa spływała rzeką, a klienci z cyferkami w głowach dawali się robić jak dzieci. Pewnego razu, mówię, chłop schlał się i zjechał pod stół. Nie było jeszcze południa. Z kumplem przenieśliśmy go na parapet, przykryliśmy obrusem, zzuliśmy buty i przyczepiliśmy karteluszek do palucha. [[Każdemu, kto przyszedł i zapytał o tego gościa, tłumaczyłem z kamienną twarzą, że klient nam zgasł i czekamy na spóźniającą się karetkę — widomy dowód kryzysu w służbie zdrowia.]]<style> img { max-width:100%; max-height: 100%; } </style> </div> Pewien aktor, grywający głównie arystokratów i profesorów, tak się urżnął, że rozebrał do naga, wlazł na słup energetyczny i darł się, że pragnie być wolny. Pewien aktor, grywający głównie arystokratów i profesorów, tak się urżnął, że rozebrał do naga, wlazł na słup energetyczny i darł się, że pragnie być wolny. Gdy skutego milicja targała do suki, wył jeszcze głośniej. Była połowa lat osiemdziesiątych i władze nie wiedziały, czy oskarżyć go o sianie zgorszenia, czy może próbę obalenia ustroju. Bach! Słucham też o Janinie. To nie jest zły człowiek zdaniem Krystyny. Tylko okropnie lubi rządzić i bardzo się boi. Niedługo umrze. Drży o los dzieci. Ona, Kryśka, doskonale sobie poradzi. Nie chce pieniędzy po Kutavaggiu. Za to Paweł nie trafi do kibla, gdy zabraknie Janiny. Widziałem też Emka, co on ze sobą robi? Ci ludzie są straceni bez forsy po Kutavaggiu, trapi się Krystyna i nagle zaczyna rechotać. [[Kutavaggio! Lepiej nie dało się nazwać tego starego sukinsyna.]]<style> img { max-width:100%; max-height: 100%; } </style> </div> Faceci są nieogarnięci, do tego cwani i durni. Trudno chyba o gorsze połączenie. W dodatku nudni jak Gomułka, dodaje, i znów trudno z tym się nie zgodzić. [[Pytam w takim razie, co zrobimy z tak pięknie zapowiadającą się nocą, skoro w butelczynie już świta dno.]]<style> img { max-width:100%; max-height: 100%; } </style> </div> <style> img { max-width:100%; max-height: 100%; } </style> <img src=https://i.imgur.com/j2mjdlA.png> </div> Wspomina, że bywała tutaj jeszcze na studiach, kiedy wierzyła w Beatlesów i Tadeusza Kantora, kiedy do wódki trzeba było kupić śledzia, a piwo smakowało bimbrem. [[To nasze wspólne wspomnienia. Tylko z Kantorem jakoś mi nie po drodze.]]<style> img { max-width:100%; max-height: 100%; } </style> <img src=https://i.imgur.com/hhxwYHd.png> </div> Wyznaje, że w jakiś sposób skazała siebie na samotność i nie ma ochoty wychodzić do ludzi. Za dużo rozczarowań, zbyt wiele krzywd. Dlatego nie zabiega o spadek po Kutavaggiu. Wyświadczył jej mnóstwo złośliwości. Zawsze poniżał. Uważał, że do niczego się nie nadaje. Najgorszy był, gdy zajmowała się Emkiem. Matka chłopaka wyjechała. Ojciec dawał szmal i tyle. Późne dziecko, smutny los. Kryśka próbowała się nim opiekować, a Kutavaggio łaził po mieście i gadał, że chowa mu syna na pedała. Potem Emek wyrwał się na wolność i zaraz będzie po chłopaku. [[Tym razem jej ręka jest miękka i ciepła. Mówię, że nie można uratować człowieka, jeśli on sam sobie tego nie życzy. Jak pomóc komukolwiek wbrew jego woli?]]<style> img { max-width:100%; max-height: 100%; } </style> <img src=https://i.imgur.com/lN0IgVg.png> </div> Kryśka mówi, na złość zmarłemu i Janinie, że Kutavaggio przed śmiercią pracował nad wielkim dziełem, wartym górę szmalu. Nie zdradził, co to takiego. [[W jego mieszkaniu nic nie znaleziono, ale Janina twierdzi, że jedną kopię zapisał tak, aby mieć ją zawsze przy sobie.]]<style> img { max-width:100%; max-height: 100%; } </style> </div> [[Prawdziwy mężczyzna nie ma dla siebie litości. Jest sobie wrogiem we własnej sprawie.]]<style> img { max-width:100%; max-height: 100%; } </style> <img src=https://i.imgur.com/SwdE2JD.png> </div> O frajerach, co wciąż mówią: nie dam rady, za trudne, potrzebuję odpoczynku, choć właśnie wrócili z wakacji all inclusive i mają już ustawionego squasha na siedemnastą. O tchórzach, którzy chcą być nieoceniani, akceptowani i wyjątkowi, a przede wszystkim o takich, którzy po czterech piwach mają takiego kaca, że nie idą do roboty i błagają umęczone żony, by zrobiły zakupy i zajęły się dziećmi. Mężczyzna się nie skarży. Mężczyzna nigdy nie prosi, aby go wyręczano. [[W gruncie rzeczy mężczyzna nigdy nie prosi o nic, choć tego poranka mam niewielką ochotę błagać Boga, by oderwał mi głowę, zsyłając wieczny spokój.]]<style> img { max-width:100%; max-height: 100%; } </style> <img src=https://i.imgur.com/NWatQkx.png> </div> Twarz piecze, jakby pokrywały ją setki drobnych zadrapań. Oczy są suche. Zęby pokrywa papierosowy osad. Żołądek jest ciężki od trucizn. Siedzę chwilę na brzegu łóżka i swoim zwyczajem idę zapalić. Trzęsąca dłoń ledwo trzyma szluga. Nikotyna rozpycha mi się pod policzkami. Oczy łzawią. Gnę się w ataku kaszlu, a ból łba atakuje z taką mocą, że mamusia zmienia się w rozedrgany cień. Synu mój, synu, cóżeś ty uczynił! I jeszcze kopcę! Podchodzi, w oczy zagląda, marszczy nos, gdyż zionę. [[Powinienem się położyć. Powinienem pójść do ośrodka zamkniętego, gdzie leczą takich jak ja.]]<style> img { max-width:100%; max-height: 100%; } </style> <img src=https://i.imgur.com/Je9qWjS.png> </div> Odpowiadam mamie, że nie jestem chory, tylko zmęczony, a to różnica. Nalewam oliwy do szklanki na palec. Chlust. Znikam w łazience. Cóż, nie wyglądam na następcę tronu, co zaraz się zmieni. Spod wanny wyciągam ćwiartkę wódki, wypijam ćwiartkę z tej ćwiartki i nie bez żalu umieszczam na powrót w skrytce. Biorę prysznic, płynnie zmieniając temperaturę wody. Raz zimno, raz gorąco. Długo myję zęby, golę się i niemal zalewam twarz wodą kolońską Brutal, żeby nie ziać klinem. Na okoliczność tego poranka kawę zaparzam w imbryczku, a nie po turecku. Odsmażam plastry boczku i ku rozpaczy mamusi ciskam na patelnię dwa jajka wprost ze skorupek. Skwierczą żółte oka. Tłuszcz cieknie po brodzie i widelcu. Po południu zamówię sobie pizzę i poczuję się jeszcze lepiej. Mamusia tymczasem wygłasza przemowę o trzech czarnych królach, co prowadzą mnie do grobu: alkohol. Nikotyna. Cholesterol. Zakładam czyste ubranie i mówię mamusi, że wszystko ze mną dobrze. Jestem nie do zajebania. Człowiek traci tylko to, o co się troszczy. Biegacze, których widzę nad dietetycznym obiadem, pójdą do piachu pierwsi. Dusze towarzystwa umierają samotnie. Mamusia przetrwała lata przy szczęce, popijając koniaczek albo herbatę z rumem. Obejmuję ją mocno. [[Całuję w dłonie i zbiegam po schodach, z każdym stopniem zyskując nowe siły.]]<style> img { max-width:100%; max-height: 100%; } </style> <img src=https://i.imgur.com/8rokgpE.png> </div> Nie potrafię chodzić po Warszawie bez powodu. Nigdy nie byłem na spacerze i gdy wyłaniam się z Parku Skaryszewskiego wprost na aleję Waszyngtona, mam wrażenie, że gapią się na mnie kierowcy stojący w korku na światłach przed Saską. Z telefonem na wysokości twarzy muszę wyglądać jak jeden z tych klikających przychlastów, którzy bez przerwy potykają się o wystające płyty chodnikowe. Dla sprawy wyższej zmieniam się w tumana. Kieruję telefon na kamienice po drugiej stronie Waszyngtona, lecz nic nie ulega zmianie. Świat jest, jaki był. Przecinam ulicę, klucząc między samochodami, odprowadzany przez klaksony. Przyglądam się stacji benzynowej z równie beznadziejnym skutkiem i tylko piwo w jakiejś spelunie dla smutnych zakochanych przynosi odrobinę ulgi. Pary młodych ludzi patrzą w ekrany zamiast sobie w oczy, barman wygląda jak seryjny morderca, a najszczęśliwszą osobą tutaj wydaje się odziana w róż damulka rozkraczona na huśtawce. Przyczynę zadowolenia łatwo zgadnąć: jeden chłop ją buja, drugi leży u jej stóp. [[Obraz nazywa się po prostu Huśtawka. Sięgam po telefon.]]<style> img { max-width:100%; max-height: 100%; } </style> <img src=https://i.imgur.com/2mfFXHb.png> </div> Krążę, szukając śladów. Jeśli Kutavaggio oznaczył obraz, i to taki, który zna każdy, mógł powtórzyć ten numer z innym wzorem. Numerem na bloku. Logiem stacji benzynowej. Numerem rejestracyjnym samochodu, a także, być może, pniem drzewa, mordą yorka i dziurą w asfalcie na Irlandzkiej, przez którą muszę przeskoczyć. Następnie wzory ułożą się w to wspaniałe dzieło sztuki, na którym tak zależy Janinie. Sam chcę to poskładać. Kłopot w tym, że po dniu łażenia niczego nie znalazłem. Wędruję przez całą Francuską, zaglądając do sklepów z winami, gdzie nasz denat poszukiwał korkowanego szczęścia. W jednym z nich dostrzegam Wolność wiodącą lud na barykady, co okazuje się strzałem w dziesiątkę. Zapuszczam się w boczne uliczki, gdzie w miejscu dawnych sklepów przemysłowych sprzedają teraz modne, ręcznie robione ubrania albo bezmięsne hamburgery. Mijam nawet dom Janiny — głuchy jak żebrak i cichy niby bieda. Cykam zdjęcia drzewom i wiewiórkom, małym fiatom, wózkom na bliźnięta i robotnikom, jak sobie kurzą oparci o łopaty i betoniarki. Przysiadam przy wejściu do kościoła parafialnego pod wezwaniem Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Jestem zmęczony. Pocę się wczorajszym alkoholem. [[Brakuje mi tylko żebraczego beretu u stóp.]]<style> img { max-width:100%; max-height: 100%; } </style> <img src=https://i.imgur.com/JMYE3Lu.png> </div> Zrezygnowany oddalam się od kościoła i na Międzynarodową wychodzę z Brazylijskiej niedaleko supersamu, gdzie nachodzi mnie myśl, by kupić sobie kolejne piwo i przycupnąć nad kanałem. Od wody ziąb, ale dalej ciągną się ogródki działkowe i nikt nie będzie mnie niepokoił. Droga od myśli do czynu jest krótka, a i czyn myśl odmienia — gdy drałuję cały rozochocony w stronę kanaliku, moim oczom objawia się apartamentowiec Fenix, piękny jak u Cyganów, biało-złoty kloc z mnóstwem załamań, kątów prostych i pstrokatą liną luksusowych witryn na dole. [[To tutaj mieszkał Kutavaggio.]]<style> img { max-width:100%; max-height: 100%; } </style> </div> Gdy trafiam w miejsce, w którym nie powinienem być, zachowuję się, jakby należało do mnie. Wchodząc do Fenixa, dyskretnie unoszę telefon, ponieważ nad głową sennego ochroniarza wisi kopia Broadway Boogie Woogie Mondriana. [[Wątpię, by Kutavaggio odpuścił tak pstrokatej mieszaninie idiotycznych kątów prostych, i jak zwykle mam rację.]]Drzwi rozsuwają się same. Przede mną rozciąga się zieleniec wielkości stołu do bilarda okolony przez ławeczki. Obok stoi huśtawka, której jeszcze chyba nikt nie rozbujał. <style> img { max-width:100%; max-height: 100%; } </style> <img src=https://i.imgur.com/8z2kWeE.png> </div> [[Klatki schodowe są cztery. Patrzę po wysokich, jasnych oknach, próbując ocenić, które mogło należeć do Kutavaggia, gdy ostry głos pyta mnie, po co tu przyszedłem.]]<style> img { max-width:100%; max-height: 100%; } </style> </div> Skąd znam ten pysk? Ochroniarz ma koło sześćdziesiątki i szczękę jak korba do stara. Jest silny i ostrożny. Z takimi bywają kłopoty. Jak znam życie, pałował demonstrantów w imieniu Jaruzela, widząc w tym klucz do kariery. Stało się inaczej i teraz może co najwyżej zazdrościć kumplom z dawnej roboty — generałom i biznesmenom. Skojarzenie z ZOMO działa i już wiem, skąd go znam. Kręcił się przy stypie Płaczka. [[Gadał o tym, co nas łączy, mnie i tego chama granatem oderwanego od brony.]]Teraz udaje, że mnie nie kojarzy. Przypomina, że nie wolno tu robić zdjęć. Kładzie rękę na ramieniu i pcha do wyjścia. [[Rozglądam się. Są kamery.]]Jak mu przydzwonię, dopadną mnie, nim dolecę do alei Stanów Zjednoczonych, a nawet jeśli nie dopadną, miejsce będzie spalone. Gram na uśmiech. Przypominam o naszym spotkaniu, jak sobie sympatycznie gwarzyliśmy. Nie ulega już wątpliwości, że ochroniarz pamięta ten wieczór lepiej ode mnie. [[Świdruje oczkami jak podczas przesłuchania. Mówi: ty mnie wyrzuciłeś, to ja ciebie teraz wyrzucam, kolego.]]<style> img { max-width:100%; max-height: 100%; } </style> </div> Za kolego, chamie, powinieneś zbierać zęby z podłogi, myślę sobie. Jeszcze nie podjąłem decyzji, rozstawiam lekko nogi i nagle rozbrzmiewa moja nokia. Odbieram, żeby zyskać na czasie. Krystyna brzmi, jakby piła aż do tej pory. Słowa ledwo kapią z ust. Słyszałem takich. Pytam, co się stało, jak mogę pomóc. Zrobię wszystko, o co mnie poprosi. Kryśkę pobito przed jej własnym domem piętnaście minut po naszym rozstaniu. Nie wie kto. Domyśla się dlaczego i wygłasza tę jedną prośbę, której nie spełnię. Chce, żebym odpuścił. Zakończ. [[Wróć do menu]]